„Puste noce” i przebieg pogrzebu w parafii w Sadłowie

Poszukiwania badawcze Natalii Zdrojewskiej z Sadłowa, które prowadziła w trakcie projektu dyplomowego pt. „Sadłowskie pieśni pustonocne” w ramach pracy magisterskiej na kierunku sztuk społecznych w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego sprawiły, że postanowiłem spisać to wszystko, co zostało w mojej i mojej mamy pamięci, a co dotyczy niezwykłych spotkań modlitewnych zwanych „pustymi nocami”. Zbliżające się wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych jest dobrą okazją, aby przekazać te wspomnienia szerszemu gronu odbiorców.

„Puste noce” – czyli dwa, czasami trzy wieczorne spotkania modlitewne organizowane wokół trumny z ciałem zmarłego w domu, w którym mieszkała ta osoba przed śmiercią. Przygotowywane były one przez rodzinę zmarłego w wieczory poprzedzające dzień pogrzebu. W Sadłowie i okolicach spotykano się codziennie, od wieczoru następującego po śmierci (jeśli rodzina nie zdążyła się przygotować, w przypadku gdy śmierć nastąpiła w godzinach popołudniowych, pierwsza „pusta noc” była zwykle następnego wieczoru) aż do wieczoru poprzedzającego dzień pogrzebu.

Skąd „pusta noc”? Wydaje się, że chodzi tutaj o czas pustki po śmierci kogoś bliskiego, którą w sposób pogłębiony, przez modlitwę, przeżywano w niezwykłej wspólnocie jaką tworzyła rodzinna zmarłego i lokalna społeczność. Pustkę, którą pozostawiał zmarły chciano więc zapełnić obecnością najbliższych i modlitwą, a więc przestrzenią „sacrum”, która z pewnością dodawała otuchy i napełniała nadzieją. Podsumowując należy stwierdzić, że rodzina, sąsiedzi i znajomi zmarłego spotykali się w jego domu przede wszystkim po to, aby modlić się o życie wieczne dla duszy zmarłego, ale również, aby towarzyszyć rodzinie pogrążonej w żałobie i wypełnić pustą przestrzeń, która pozostała po tej osobie, na której pogrzeb oczekiwano.

Postawa żałobników wynikała z pewnością z wiary i głębokiej, prostej i autentycznej pobożności ludowej, ale również, jak się wydaje, z postawy ukierunkowanej na miłość bliźniego. Zgodnie z naturalnym wręcz sposobem postępowania, według którego jeśli jakiejś osobie działa się krzywda, należało ją wesprzeć, nigdy nie zostawiać samej czy opuszczonej.

Spotkania na „pustych nocach” były więc naturalną reakcją najbliższej rodziny i sąsiadów z wioski, z której pochodził zmarły, dlatego nie do rzadkości należały „puste noce”, które gromadziły całe wiejskie społeczności. Nierzadko przychodziły też osoby z wsi bardziej odległych. Działo się tak szczególnie wówczas, gdy zmarły był osobą szerzej znaną np. z racji na pełnione funkcje czy działalność społeczną (sołtys, strażak, członkini koła gospodyń wiejskich itp.).

Na „pustą noc” przygotowywano największy pokój, tak aby zmieściło się w nim jak najwięcej żałobników. Wcześniej czyniono generalne porządki, czasami pospiesznie bielono ściany. Często wystawiano meble. Latem w pokoju tym, dla obniżenia temperatury, zasłaniano okna i wstawiano duże naczynia z zimną wodą (np. pod trumną). Obowiązkowo zatrzymywano zegar i zasłaniano czarnym materiałem zawieszone w domu lustra. Moja mama wspomina, że przy okazji jednego z pogrzebów podarowała sąsiadce kilka metrów bieżących czarnej koronki w celu zasłonięcia lustra w jednym z domostw sadłowskich. Ponadto w niektórych domach pamiętano, żeby zegar zatrzymać na godzinie, w której dana osoba zmarła.

Pod jedną ze ścian ustawiano odkrytą trumnę z ciałem zmarłego. W pobliżu głowy zmarłego stawiano krzyż a wokół trumny świece, które zapalano na czas pustonocnego spotkania. Wieko trumny stało gdzieś w pobliżu, najczęściej w korytarzu lub sieni. Było widoczne przez obecnych. W pokoju ustawiano krzesła, czasami ławki pożyczone z remizy strażackiej lub kościoła, a także stół (czasami stoły) dla prowadzących śpiewy. Na stołach kładziono białe obrusy. Przed domem stała czarna, żałobna chorągiew przywieziona z kościoła.

Te dwa atrybuty, krzyż i chorągiew, towarzyszyły osobie zmarłej aż do dnia pogrzebu, kiedy to zostały wraz z trumną, w uroczystej procesji, zaniesione do kościoła. Po Mszy św. w procesji żałobnej krzyż i chorągiew prowadziły uczestników pogrzebu na cmentarz. W domu ustawiano też kilka półmisków z cukierkami oraz coś zimnego i słodkiego do picia (szczególnie dla śpiewaków). Czasami częstowano zebranych herbatą lub kawą. W naszym regionie nie częstowano innym jedzeniem (np. ciastem czy kanapkami), nie częstowano też, jak to było w zwyczaju w innych regionach, żadnym alkoholem.

Zanim włożono ciało do trumny odpowiednio je przygotowywano. Ciała osób dorosłych zawsze ubierano w odzież o stonowanych, ciemnych kolorach. Natomiast dzieci i młodzież w ubrania o kolorach jasnych, a nawet białych. Ręce osoby zmarłej przewiązywano różańcem. Do trumny kładziono różne przedmioty: książeczkę do nabożeństwa, kobietom torebkę, chusteczkę, obrączkę ślubną, a jeśli ktoś używał np. laskę lub protezę zębową, ale również np. papierosy, fajkę, a bliżej czasów współczesnych nawet telefony komórkowe. W tej materii bywało tak, że skrupulatnie spełniano wolę zamarłego, którą wyraził za życia. Nie do rzadkości należało to, że to zmarły już za życia przygotowywał sobie np. ubrania „na śmierć”.

Na „pustą noc” nie było zaproszeń. Była tylko, przekazywana najczęściej pocztą sąsiedzką tj. ustną, ustalona godzina jej rozpoczęcia. Zwykle była to godzina pomiędzy 18.00 a 20.00. Zawsze był to jednak czas po obrządkach w gospodarstwach rolnych.

Przychodzili Ci, którzy czuli taką potrzebę. Do grona żałobników w pierwszej kolejności należała najbliższa rodzina, która zasiadała najbliżej trumny. Oczywistym było to, że najbliżsi byli ubrani na czarno. Kobiety często zakładały czarne lub ciemne chustki. Pozostali nie mieli obowiązku przywdziewania czarnych ubrań, ale na pewno ubrania musiały mieć stonowane kolory. Żałobnicy spoza najbliższej rodziny i grona prowadzących śpiewy, siadali dalej od trumny, w innych pokojach, korytarzu, werandzie a nawet poza domem, na podwórku. Najdalej siadali mężczyźni i ci, którzy byli najmniej związani ze zmarłym i jego rodziną. Prowadzący śpiew siedzieli przy stole.

Przychodzący na pustą noc, wchodząc do domu zmarłego, przyklękali na krótką modlitwę i witali się słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, zebrani odpowiadali „Na wieki wieków. Amen”. Spotkanie to mimo,  że posiadało wyraźny koloryt ludowy miało przecież przede wszystkim charakter religijno-modlitewny. Dla jasności trzeba jednak przyznać, że w tamtych, nie tak znowu odległych czasach, pozdrowieniem takim posługiwano się nie tylko podczas spotkań religijnych, ale używano go na co dzień (np. wówczas gdy wracano do domu z kościoła, albo wówczas, gdy dzieci wracały ze szkoły).

Po takim pozdrowieniu osoba przychodząca podchodziła do trumny i „witała” się ze zmarłym. Najpierw podchodziła do trumny i jakby zastygała na krótką, cichą modlitwę w intencji zmarłego. Następnie osoby będące z najbliższej rodziny i ci bardziej związani ze zmarłym całowali zmarłego w czoło lub w rękę. Bywało, że w niektórych rodzinach całowanie to było wręcz nakazanym obowiązkiem, dla niektórych niestety bardzo przykrym. Z czasem od tego obowiązku odchodzono. Pozostali uczestnicy, albo ci którzy nie chcieli całować kładli swoją dłoń na dłoni zmarłego. Był to wyraz szacunku dla zmarłego, powitania w dniu dzisiejszym, ale również forma ostatniego pożegnania przed pogrzebem. Byli też tacy z uczestników, którzy nie dotykali ciała zmarłego. Czasami dochodziło do sytuacji, gdy ktoś stając przed trumną prosił głośno osobę zmarłą o przebaczenie win, których zmarły doświadczył od niego w przeszłości.

Niektórzy przynosili kwiaty, które ustawiano wokół trumny w wazonach, ale również we wiadrach i innych pojemnikach. W czasach bliższych współczesnym sztuczne kwiaty zaczęły niestety coraz częściej wypierać żywe.

W gronie prowadzących modlitwy był przewodniczący (jeden lub dwóch), którego zadaniem było przewodniczenie spotkaniu. Osobę taką rodzina zmarłego zamawiała wcześniej. Oczywiście „usługa” ta była całkowicie bezpłatna. W sadłowskich „pustych nocach” nie uczestniczyli duchowni. Była to więc inicjatywa całkowicie oddolna, organizowana przez laikat, dlatego też przybierała ona oryginalną formę pobożności ludowej, niejednolitej w różnych lokalnych wspólnotach. Wynikało to z tego, że nie była ona skodyfikowana przez zewnętrzne prawo np. ustawodawstwo biskupa diecezjalnego na terenie diecezji, na terenie której leżała dana wioska czy parafia lub też przez ustawodawstwo danej Konferencji Episkopatu.

Mimo, że hierarchowie kościelni nie uczestniczyli w „pustych nocach”, to geneza tych spotkań była głęboko zakorzeniona w nauczaniu i doktrynie Kościoła rzymskokatolickiego, w którym żywa jest wiara w szczególną moc modlitwy w intencji zmarłego. Katolicy modlą się za dusze zmarłych, które trafiły do czyśćca, by tam pokutować w oczekiwaniu na zbawienie. Ważne w nauczaniu kościelnym jest to, że dusze czyścowe zdane są jedynie na łaskę Boga, a więc same nie mogą już zasługiwać. Pomóc im może tylko wstawiennictwo osób żywych wyrażone poprzez modlitwę osobistą czyli indywidulaną lub wspólnotową (Por. KKK 1032). Formą takiej modlitwy wspólnotowej były właśnie puste noce. Warto wspomnieć, że zgodnie z doktryną katolicką Maryja jest Wspomożycielką Wiernych (Por. KKK 969), dlatego też modlitwa za przyczyną Matki Bożej była zawsze obecna podczas tychże spotkań, a z czasem gdy kult Miłosierdzia Bożego zaczął być bardziej powszechny, podczas tych wieczorów żałoby, zaczęto wprowadzać również Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Modlitwę rozpoczynano od znaku krzyża słowami: „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”. Wyciągano wówczas z kobiecych torebek i męskich kieszeni marynarek sfatygowane zeszyty pełne ręcznie pisanych tekstów. Każdy z nich zawierał od kilkunastu do ponad 30 utworów. Przewodniczący w porozumieniu z innymi zasiadającymi przy stole, wybierał pierwszą pieśń, potem kolejne. Wybór tych pieśni nie był przypadkowy. Wybierano utwory, które w swojej treści były odpowiednie do osoby zmarłego. Gdy umierała żona, a przy tym jeszcze ciesząca się dobrą opinią, śpiewano np. „Żyła żona uczciwa” lub/i „Ty któraś piękne dni swoje skończyła”. Gdy umierała matka od małych dzieci śpiewano pieśń pt. „O sierotach w nędzach narzekających”. Jednak czasami, gdy umierał ktoś, kto się sprzeniewierzył np. wobec rodziców śpiewano mu np. „O marnotrawnych dzieciach”. Zawsze jednak śpiewano pieśni do patronów dobrej śmierci: Matki Bożej, św. Barbary i św. Józefa. Dla Matki Bożej śpiewano: „O Maryjo cesarzowa”, „Pozdrawiam Cię Panno Święta”, „Pójdź, pójdź me serce do Częstochowy”, „Do Przenajświętszej Maryi Panny”, „O pustelniku z ptaszkiem”. Do Świętych Pańskich śpiewano np.: „O świętym Józefie”, „Barbaro święta”, „O świętym Janie z Bolesława”, „O Barbarze”. Czasami śpiewano również pieśni, które wykonywało się podczas nabożeństw w kościele, szczególnie w okresie Wielkiego Postu lub inne pieśni maryjne.

Po kilku godzinach śpiewu, zwykle gdzieś około godz. 23.00 rozpoczynano różaniec. Na początek intonowano pieśń: „Zawitaj Królowo Różańca Świętego”, a następnie odmawiano słowa ofiarowania: „Panie Jezu Chryste, Zbawicielu Mój, ofiaruję Ci ten Różaniec ku większej chwale Twojej i ku uwielbieniu Najświętszej Matki Twojej. Pragnę dostąpić wszystkich odpustów, jakie do tej modlitwy są przywiązane” (czasami tekst ten miał trochę inną formę, ale co do treści była ona podobna). Po „ofiarowaniu” wskazywano intencję modlitwy, którą było rychłe osiągnięcie zbawienia duszy zmarłego, w którego „pustej nocy” uczestniczono.

Następnie odmawiano różaniec (jedną z części radosnych, bolesnych lub chwalebnych, nie było wówczas jeszcze części światła). Pomiędzy poszczególnymi tajemnicami różańcowymi śpiewano: „Wieczny odpoczynek racz mu (jej) dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu  (jej) świeci”. W latach 90. zaczęto czasami zastępować tę modlitwę inną: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego i zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Czasami poszczególne tajemnice (5) odmawiały kolejno różne osoby.

Po zakończeniu różańca odmawiano „Litanię Loretańską do Najświętszej Maryi Panny”, gdzie po poszczególnych wezwaniach zamiast formuły „Módl się za nami” powtarzano „Módl się za niego (nią)”.

Podczas jednej pustej nocy w Stępowie, śpiewacy tak się rozśpiewali i zapewne też rozgadali, że zrobiło się zbyt późno na różaniec. Podjęto więc decyzję, że różaniec odmówi już tylko najbliższa rodzina. Pozostali uczestnicy postanowili wrócić do swoich domów.

Na zakończenie, tuż przed rozejściem śpiewano: „Już idę do grobu ciemnego”,  „Przy odejściu do grobu” czy „Dobranoc Głowo Święta” i „Pożegnanie się ze światem”, podczas której wyśpiewywane były poszczególne godziny czuwania, skończywszy na dwunastej. Nie działo się to bez znaczenia. Czasami pusta noc kończyła się właśnie o północy. Przed wyjściem częstowano jeszcze cukierkami. Starano się, aby były to zawsze dobrej jakości cukierki czekoladowe, które być może miały osłodzić trochę ten gorzki czas żałoby.

W latach 90., zapewne po peregrynacji w parafii sadłowskiej obrazu Jezusa Miłosiernego (25-28 września 1994 r.), zaczęto w intencji zmarłego, po modlitwie różańcowej, odmawiać również Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wydaje się, że wtedy właśnie zaczęto również zamieniać kolejność części „pustych nocy”. Do tej pory najpierw było śpiewanie, a później różaniec. Teraz najpierw odmawiano różaniec i koronkę, a później, jak sobie rodzina życzyła, następowały śpiewy. „Puste noce” w tym czasie nie trwały już tak długo.

Podczas modlitwy na różańcu czy koronce nic nie jedzono ani nie pito, ale w części gdy wykonywano pieśni pustonocne można się było poczęstować cukierkiem, albo też napić oranżady. Ta część była bowiem trochę mniej oficjalna. Pomiędzy pieśniami prowadzono umiarkowane rozmowy, czasami wspominano zmarłego, czasami nawet opowiadano jakieś anegdoty z nim związane.

Po zakończonych modlitwach i śpiewach, żałobnicy pustonocni opuszczali dom. Pozostawała najbliższa rodzina zmarłego. W dobrym tonie było zostawić rodzinę na osobistą modlitwę, zadumanie, zamyślenie przy trumnie zmarłego. Wychodzący przyklękano na krótką modlitwę i żegnano się słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, pozostający odpowiadali „Na wieki, wieków. Amen”. Czasami wychodzący mówili: „Zostańcie z Bogiem” wtedy pozostający odpowiadali: „Idź z Bogiem”.

Warto wspomnieć, że niektóre domy w Sadłowie nie były zbyt duże, dlatego trumny często wnoszono i wynoszono z nich przez okna. Czasami wyprowadzenie zwłok z domu, w dniu pogrzebu, odbywało się sprzed domu, z podwórka. Trumna była wtedy ustawiana na taboretach lub ławkach, czasami ozdabiana zielonymi gałązkami i złożonymi wcześniej kwiatami.

W dniu pogrzebu przybywał ksiądz wraz z organistą i odprawiał tzw. stację pierwszą w domu zmarłego, następnie odbywała się procesja do kościoła. We wsi parafialnej (Sadłowo) w pieszej procesji szło się aż do kościoła. Trumnę nieśli mężczyźni z danej wioski. Czasami, gdy zmarły miał kilku synów, to oni nieśli trumnę do kościoła, a następnie z kościoła na cmentarz. Bywało i tak, szczególnie w przypadku domostw bardziej oddalonych od kościoła, że trumna była wieziona na wozie ciągniętym przez konie. Trasę tę pokonywano na pieszo przy śpiewie psalmów żałobnych prowadzonych przez duchownego i organistę. W sytuacji natomiast, gdy zmarły był z wioski innej niż Sadłowo, trumnę ze zwłokami odprowadzano w procesji do figurki lub krzyża na obrzeżach tej wioski (na ramionach mężczyzn), następnie już samochodami, a wcześniej wozami ciągniętymi przez konie, przejeżdżano do kościoła, gdzie odprawiano Mszę św. pogrzebową i następnie w procesji udawano się na cmentarz parafialny, gdzie odprawiano ostatnią stację przy grobie. Z kościoła na cmentarz trumna najczęściej była niesiona na ramionach mężczyzn.

W kościele trumnę ustawiano na katafalku w otoczeniu świec. Jak wysoki był katafalek i ile było świec zależało, jak czytamy w blisko studwudziestoletnim dokumencie Bractwa św. Antoniego (Por. S. Gogolewski, Ustawa Bractwa św. Antoniego z 30 sierpnia 1903 r., rozdział XVIII, pkt 6, Archiwum parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Sadłowie) „od warunków zamożności i dobrych chęci interesantów”. Wspomniany akt prawny regulował wiele szczegółowych kwestii dotyczących pochówków parafian sadłowskich. Ci na przykład, którzy nie byli w bractwie, a chcieli postawić trumnę na wyższym stopniu katafalku zobowiązani byli dokonać opłaty tj. 15 kopiejek od każdego stopnia. Dodatkowo dokonywano następujących opłat: za chorągiew 15 kopiejek, za każda świecę zmarłych I klasy – 20 kopiejek, II klasy – 10 kopiejek, III klasy 7 ½ kopiejki, za latarnię – 15 kopiejek. Przy czym ustawa ta wyjaśniała: „Branie świec tak się rozróżnia: z domu do figury – raz, od figury do kościoła – drugi raz, od kościoła na cmentarz – trzeci raz, w czasie nabożeństwa w kościele – czwarty raz. Światło pali się o tyle i tak długo, jak ksiądz eksportuje, oraz podczas nabożeństwa. W pogrzebach dzieci liczy się bez zmian”. Wydaje się, że takie unormowania obowiązywały od 1903 r. do około połowy XX w.

Bractewni – czyli członkowie Bractwa św. Antoniego z racji na przynależność do tej organizacji, posiadali pewne przywileje związane z przebiegiem uroczystości pogrzebowych i związanymi z nimi opłatami.

Ustawa stanowiła:

„Za zmarłych wszystkich członków bractwa odprawiane będą co kwartał nabożeństwa żałobne z wigiliami i katafalkiem, w czasie których bractewni mogą występować z chorągwią żałobną i świecami. Za każdego brata i siostrę będzie głoszony wypominek roczny, za członków honorowych nadto po dniu Zadusznym wypominek jednorazowy. Za każdego brata i siostrę, którzy dopełnili przyjętych zobowiązań po śmierci na pogrzeb będzie wydany bezpłatnie: katafalek, chorągiew i świece, które palić się będą o tyle i tak długo jak ksiądz będzie eksportował oraz podczas nabożeństwa, nadto do domu będą mu dane 2 funtowe świece. Jeśli kto z braci i sióstr umrze tak biedny, że nie będzie czem opłacić pogrzebu to kosztem bractwa nabożeństwo za niego odprawione będzie na podobieństwo nabożeństw kwartalnych. Bracia i siostry położą szczególniejsze zasługi dla bractwa lub przebędą na znaczniejszym urzędzie czas dłuższy, będą wpisani do honorowych braci i sióstr, a pogrzeb ich wspanialej się odbywa”.

Z całą pewnością „Ustawa Bractwa św. Antoniego” miała wpływ na przebieg uroczystości pogrzebowych w Sadłowie niemalże do końca pierwszej połowy XX w., kiedy to bractwo w parafii sadłowskiej zostało rozwiązane.

Niestety „puste noce”, w których uczestniczyłem (lata 90.) organizowane były w czasie schyłkowym takiego przeżywania żałoby przez rodzinę i lokalną społeczność Sadłowa i okolic (może nawet całej Ziemi Dobrzyńskiej).

To właśnie w tym czasie niektóre rodziny rezygnowały z części „śpiewanej” „pustej nocy”. Powodem było to, że śpiew ten, w ocenie niektórych, powodował „niepotrzebne łzy”. Rzeczywiście niektóre słowa, które wyśpiewywano powodowały wzruszenie i przeżywanie dodatkowych emocji. Przywoływały bowiem skojarzenia i wspomnienia związane ze zmarłym. Mimo tego, że niektóre rodziny rezygnowały ze śpiewania, to jednak w większości rodzin wspólne wykonywanie pieśni pustonocnych było nieodłącznym elementem wieczornych spotkań.

Dlaczego w takim razie „puste noce” przestały być organizowane? W mojej ocenie, to nie niechęć do takiego oryginalnego przeżywania żałoby niektórych spowodowała, że „puste noce” w tej formie zanikły na naszym terenie. Ostatecznie, podkreślam według mnie, „puste noce” przeżywane w tradycyjny sposób (w domu rodzinnym zmarłego) przestały istnieć wówczas, gdy powstały komercyjne domy pogrzebowe, gdzie przekazuje się ciało zmarłego zaraz po tym, jak stwierdzi się akt zgonu. Dzieje się tak zarówno wtedy, gdy do śmierci danej osoby dochodzi w szpitalu, jak i wówczas, gdy zgon następuje w domu.

Co pozostało? „Puste noce” nadal są organizowane! Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że w innej formie. Niestety nie ma ich już w domach rodzinnych. Odbywają się one we wspomnianych już domach pogrzebowych (w Skrwilnie, Rypinie, może w Świedziebni). Podczas tych spotkań, podobnie jak przed laty, odmawia się różaniec, Koronkę do Bożego Miłosierdzia, a czasami śpiewa się również pieśni. Jednak nie wykonuje się już ludowych pieśni pustonocnych, ale pieśni liturgiczne: najczęściej maryjne lub wielkopostne.

Nieocenioną rolę odgrywały w społecznościach wiejskich parafii sadłowskiej osoby przewodniczące takim modlitwom. Ja osobiście wspominam chociażby śp. A. i Z. Bejgrowiczów, p. M. Gadomską i p. C. Zaborną z Sadłowa czy śp. H. Buchalską z Kotów (wieś rodzinna mojej mamy). W pobliskim Stępowie modlitwom tym przewodniczyła moja babcia śp. T. Kleczkowska i jej siostra J. Bartnicka. Niestety i ta funkcja społeczna zanika. Mimo tego, że modlitwy w domach pogrzebowych nadal są odmawiane, to jednak prowadzą je często opłacani przez rodzinę zmarłego pracownicy tych zakładów. Szkoda. Nie ma to jak modlitwa prowadzona przez osobę, która znała osobę zmarłą, miała z nią bliskie relacje, często nawet była osobiście przez nią „zamówiona” za życia. Nie chcę negować całkowicie roli pracowników zakładów pogrzebowych, ale mam wewnętrzne poczucie, że ta modlitwa płynąca z potrzeby serca miała ogromną wartość.

I jeszcze jedno. Pozostała tęsknota za dawną tradycją. Nie do rzadkości należą sytuację, gdy trumnę z ciałem, w dniu gdy wiezie się ją do kościoła na Mszę św. pogrzebową, zawozi się najpierw na podwórko gospodarstwa, z którego pochodził zmarły. Wszystko po to, aby zmarły pożegnał się z tym wszystkim, co tworzył, co kochał, co było jego własnością.

W mojej ocenie istnieje w społeczeństwie pewna tęsknota za głębszym przeżywaniem pożegnania się z tymi, którzy umierają. Dzieje się tak mimo tego, że współczesność chce ukryć wszystko, co ma związek z cierpieniem i przemijaniem. A przecież taki jest właśnie naturalny porządek świata: rodzimy się, żyjemy, cieszymy się i cierpimy, a na koniec – bez względu na to jak mocno to zabrzmi – wszyscy umrzemy. „Puste noce” przypominały o tym porządku. Nie tylko poprzez modlitwę, która ukierunkowywała na „salus animarum” (z łac. zbawienie dusz), ale również poprzez piękne teksty ludowych pieśni, które w niezwykły sposób malowały przed zgromadzonymi obrazy związane ze śmiercią, przemijaniem czy odchodzeniem, również najbliższych. Były one modlitwą do patronów dobrej śmierci, ale również w niektórych przypadkach przypomnieniem, że ostatecznie trzeba będzie stanąć przed trybunałem Boga. Taka rzeczywistość pustonocnych spotkań sprzyjała właściwemu, osobistemu przygotowaniu się na czekające nas wszystkich rzeczywistości eschatologiczne.

I na koniec pewna uwaga, którą skierowałem do autorki projektu, która na potrzeby swoich badań stworzyła fanpage na Facebooku nazwany „Noc Głucha – pieśni pustonocne z Sadłowa i okolic”. Krytycznie odniosłem się do tej nazwy, która z pewnością nie ma swojej genezy w naszym regionie. Nigdy nie słyszałem, aby tak mówiono o „pustej nocy”. Być może w innych regionach… jednak nie u nas. Po rozmowie z badaczką wiem, że to tylko nazwa, którą wybrała na potrzeby promocji projektu. Jednak w mojej ocenie taka nazwa może fałszować (niezamierzenie z pewnością) i tak już zamazaną przez czas, rzeczywistość „pustych nocy” w Sadłowie i okolicach. Ktoś, kto nie ma utrwalonej nazwy „pusta noc”, może zacząć używać nazwy „głucha noc” a „głucha” ona u nas nigdy nie była. Śpiew, który rozbrzmiewał w domach podczas tych spotkań z pewnością był słyszany jeszcze daleko poza zabudowaniami danego gospodarstwa. Rzeczywiście robiło to wielkie wrażenie. Mam wrażenie, że często szyby i ściany drżały od tego śpiewu.

Próbkę tych śpiewów można posłuchać na wspomnianym fanpage. Autorka pracy nagrała kilka pieśni w Klubie Seniora umiejscowionym w sadłowskim pałacu. Szkoda jednak, że nie ma pośród nich głosów męskich, np. śp. Z. Bejgrowicza, śp. J. Piórkowskiego, śp. H. Cyrankowski, śp. J. Górecki (mój wuj), śp. S. Grabowskiego, śp. M. Oliwkowskiego, śp. J. Giżewskiego. Nieocenione. Może przy kolejnych nagraniach uda się znaleźć chętnego mężczyznę? Podczas tych moich „pustych nocy” zawsze byli mężczyźni. Zresztą i sam ze dwa razy próbowałem śpiewać, choć było to nieudolne. Były też kobiety: p. G. Kulwicka, p. J. Melerska, U. Wybult (moja mama), p. K. Giżewska, śp. Giżewska (seniorka), p. Szymborska, śp. B. Boczkowska, śp. L. Górecka (moja ciotka). Oczywiście wymienione osoby pochodzą z Sadłowa Nowego. Na „puste noce” chodzili niemalże wszyscy mieszkańcy naszej wioski. Nie wszyscy jednak śpiewali.

dr Witold Wybult